FB mi czasem przypomina / wyświetla stare foto … miło powspominać dawne czasy. Ludzki mózg w zaskakujący sposób zapamiętuje dobre, fajne rzeczy, chociaż nieraz też miałam problemy z kolejną przeprowadzką, zmianą mieszkania, kolejną zmianą pracy … Wszystkie moje wyjazdy, łącznie z Brazylią (!) organizowałam sama. Z czego po latach jestem niesamowicie dumna 🙂
To jest jedna z najbardziej magicznych rzeczy jakie mi się wydarzyły w życiu. W lutym spisałam sobie plan podróżniczy na 2012, ot tak gdzie bym chciała pojechać i włożyłam kartkę „ad acta”. Potem zaczęłam naprawdę fajną pracę, która pozwoliła mi urzeczywistnić ten plan i jeszcze sporo poimprezować 😉 W pracy pierwszy, drugi wyjazd przeszły bez większego echa, ale kolejne już niekoniecznie. Wyjeżdżając średnio co miesiąc, przebyłam w 7 miesięcy (równocześnie pracując) dystans 40 tys km, odwiedzając 17 różnych krajów, a wisienką na torcie był samodzielny wyjazd do Rio de Janeiro 😉 Pod koniec roku w/w kartka jakoś znów wpadła w moje ręcę … dosłownie usiadłam z wrażenia!
Pierwszym wyjazdem był Paryż -> Lazurowe Wybrzeże -> Mediolan -> Kraków, absolutnienie niesamowity tydzień+ (9 dni) w podróży. Do dzisiaj doskonale pamiętam moment, jak pierwszy raz ujrzałam wieżę Eiffel. Na wszystkich wyjazdach nocowałam w ramach Couch Surfing, a nieodlącznym elementem były tzw. chińskie zupki, nie ma to jak zdrowa kuchnia 😉 Przeglądam fotki w moim FB albumie z tego wyjazdu & trudno jakąś the best wybrać, każda to mnóstwo niesamowitych wspomnień ;).
W Paryżu spędziłam 3 dni, zwiedzając głównie na piechotę (30 km w 1 dzień, dziś niestety nierealne) i podziwiając naj zabytki tego pięknego miasta, pływając po Sekwanie czy słuchając „Belle” pod katedrą Notre Dame. Teraz naprawdę cieszę się z tamtych odważnych decyzji i dziękuję losowi za ten cudowny rok. Następnym punktem była Marsylia, do której pojechałam słynnym francuskim TGV (pierwsza klasa była w tej samej cenie, co druga, więc wybór był prosty) – prawie 1000 km w 3h. Moj host w Marsylii zabrał mnie na powitanie, na wycieczkę motocyklem wzdłuż wybrzeża. Do dzisiaj pamiętam tamto wspaniałe uczucie bycia znów w podróży 🙂

W Marsylii wspięłam się do Notre Dame de la Garde (fotka w lewym, górnym rogu) i zwiedziłam miasto. Jak planowałam mój wyjazd, Google stwierdził, że z Marsylii do St. Tropez jest 160 km, przy czym w praktyce okazało się, że przejechanie tego dystansu (z powodu bardzo krętej drogi) zajmuje min. 4h. Uważam, że z tego powodu ta miejscowość została tak wypromowana. Na Lazurowym Wybrzeżu jest mnóstwo bardzo podobnych miasteczek, tyle, że one nie mialy tak słynnego żandarma.
Ostatnim (tak wtedy myślałam) punktem miało być Monaco. Jako, że lubię unikatowe miejsca, z przyjemnością przyjechałam drugi raz do tego wyjątkowego księstwa. Pomijając to, że lubię pieniądze i high life (tak, wiem, w Polsce nie wypada się tym chwalić), to jest to jedyne państwo na świecie, które mogłam obejść na piechotę w godzinę 🙂 Myślałam, że jeszcze odwiedzę San Remo, ale pani kasjerka w Monaco sprzedała mi bilet bezpośrednio do Mediolanu, gdzie pogoda akurat była lepsza. W tym mieście zachwyca mnie tylko bazylika Il Duomo, więc postanowiłam tam pójść. Tyle, że w pewnym miejscu wszystko pozagradzane, ponieważ za jakieś 10 min miał tamtędy przejeżdżać sam papież, Benedykt XVI. To się nazywa być gdzieś w odpowiednim miejscu & czasie.

*oprócz „spotkania” papieża, jazdy motocyklem po Lazurowym Wybrzeżu czy odwiedzeniu St Tropez, ustanowiłam kolejny prywatny rekord – w godzinę byłam w 3 krajach: wyjechałam z Monaco (to też jest kraj!), przejechałam kawałek Francji i dotarłam do Włoch. I to wszystko w 1h, tyle czasu wystarczy, żeby obejść jedno (wyjątkowe) państewko 😉